21 lut Powiedz to głośno!
„Czy ty siebie słyszysz?” to pytanie można często usłyszeć w kłótni, jednak zakładam, że skoro czytasz ten tekst, to z nikim się teraz nie kłócisz, masz chwilę czasu i jesteś w miarę zrelaksowany. A skoro tak, to zadam je jeszcze raz: czy słyszysz to, co mówisz?
Tak, teraz pytam zupełnie serio. Słuchanie samego siebie, a dokładnie tego, co się mówi może wiele nam powiedzieć o nas samych. Czasem nawet nas zaskoczyć! Może próbujemy „zagadać” coś, co nam doskwiera? Albo sprowokować komplementy, bo czujemy się niedocenieni, ale głupio nam się do tego przyznać?
Jeden z testów na Facebooku robi szybką analizę najczęściej używanych słów. Niby głupia zabawa, ale zwróć uwagę na słowa, które się pojawiają u ciebie lub u twoich znajomych. Nie mają nic wspólnego z rzeczywistym działaniem tych osób?
Dość dawno już, a w każdym razie na tyle dawno, że na pewno jeszcze wtedy nie znałam słowa coaching, doszłam do wniosku, że jeśli świeżo poznanemu rozmówcy się nie przerywa, to on w pierwszych zdaniach swojej wypowiedzi powie ci o tym, co go gnębi i z czym sobie nie radzi w życiu, albo uważa, że sobie nie radzi. Krótko mówiąc, powie o swoich najważniejszych problemach, wcale nie mówiąc o nich wprost, ale używając takich słów i w taki sposób, że jeśli tylko nastawisz radar swojej empatii będziesz od razu wiedział, co tak naprawdę chce powiedzieć.
Bardzo często się zdarza, że gdy nie jesteśmy z czegoś zadowoleni, ale nie chcemy się do tego przyznać, zaczynamy to wychwalać przed innymi, trochę też po to, aby samemu się przekonać. Znasz to, prawda?
To są takie przykłady z codziennego życia. Jednak czasem dopada nas chandra, poczucie niezadowolenia z tego, co wokół i w nas samych tkwi i potrzebujemy z kimś pogadać. Naprawdę chcemy się wygadać i oczywiście, świetnie, jeśli mamy przed kim. Właśnie: przed kim – nie – pogadać z kimś, a wygadać się przed kimś. Różnica jest znacząca.
Wpadłam kiedyś w pułapkę takiej rozmowy, w której chciałam powiedzieć znajomym o problemie, który mnie gnębił, ale ledwie kończyłam jakąś sekwencję, już słyszałam rady i propozycje rozwiązań. Byłam po tym spotkaniu jeszcze bardziej zdruzgotana niż przed nim.
Uświadomiłam sobie wtedy, że nie jestem zadowolona, bo nikt nie chciał zrozumieć mojego problemu, chciał po prostu udzielić rady. Często właśnie tak zachowują się najlepsi przyjaciele. Chcą dobrze, chcą pomóc, trudno mieć pretensje…
Wiem jednak, że jeśli znajduje się czas i miejsce na powiedzenie do końca, ułożenie po kolei i usłyszenie siebie czasem rozwiązania pojawiają się same. To jest trochę tak, jak pokazywanie właśnie urządzonego mieszkania gościowi, na którego opinii nam zależy. Nagle, w trakcie oprowadzania go po naszym domu, zaczynamy widzieć je jakby jego oczami i zdajemy sobie sprawę z pewnych niedociągnięć, albo wyraźnie widzimy, jak coś pięknie spełnia swoją rolę.
Trochę tak jest z usłyszeniem siebie, niby „w środku” mamy to przemyślane, jednak dotąd tego po prostu nie „usłyszeliśmy”. Ta druga osoba jest potrzebna, jak ten gość, któremu pokazujemy mieszkanie. Dzięki niej „słyszymy” to na nowo. Można się spodziewać niezwykłych wrażeń…