21 lut Wielkie małe kroki
„Jesteś zwycięzcą” już nie działa? A kiedykolwiek działało? Jeśli tak, to chyba na zasadzie okrzyku bojowego, który zagłusza strach i pozwala ruszyć do przodu, ale energii na długo raczej nie starcza… Obśmiane powiedzenie, czasem pojawia się jeszcze w tej dosłownie lub innej formie, więc całkiem nie umarło… Natomiast silnie związana z tym podejściem jest metoda wizualizacji. Jedno to mówić sobie, że jesteś zwycięzcą, a drugie wzmocnić efekt i zwizualizować czyli wyobrazić sobie siebie jako tego, który bierze wszystko.
Ciekawe badania prowadziła psycholożka Ewa Jarczewska-Gerc na temat wizualizacji celu. Okazało się, że większe, ba – dwa razy większe – efekty mają ci, którzy wizualizują proces, a nie cel. Wizualizacja celu powoduje podobno, że za szybko osiadamy na laurach i przestajemy dążyć do wymarzonego efektu. Hmm… też to znasz?
Natomiast, gdy skupiamy się i wyobrażamy sobie, jak wykonujemy czynność, którą uznajemy za pierwszy krok, a potem kolejne to zaczyna to działać np. wyobrażamy sobie, jak odmawiamy zjedzenia kawałka tortu na urodzinach koleżanki (badania były prowadzone na odchudzających się), a nie, jak wkładamy dżinsy sprzed 10 lat i… pasują!
Tak mówią badania, więc zawsze można spróbować, ja jednak mam swoją teorię na ten temat, która stoi u początku wyznaczania celu i u mnie się kilkukrotnie sprawdziła. Przeczytałam kiedyś u pewnego australijskiego autora, że ludzie bardzo często powtarzają, że czegoś chcą, ale nie mają jednak wystarczającego przekonania, by to osiągnąć. Według niego dzieje się tak dlatego, że tak naprawdę tego… nie chcą.
Zilustrował to przykładem, w którym kilkuletnie dziecko zawisa na rękach na skalnym klifie 200m nad ziemią i poprosił, by wcielić się w postać jego matki, by poczuć, co to naprawdę znaczy CHCIEĆ uratować to dziecko. Potem stwierdził, że każde uczucie o mniejszym zabarwieniu emocjonalnym niż to, nie jest żadną chęcią, żadnym prawdziwym „chceniem”, co najwyżej zachcianką, ale to zupełnie inna kategoria i nie o to nam tu chodzi.
Gdy jednak poczujemy, że czegoś chcemy z całą naszą mocą, taką jak chęć uratowania tego dziecka to rzeczywiście trudno będzie nas zatrzymać, a proces, czy kolejne kroki układają się niemal same i proszą się, by je realizować. I wtedy „jesteś zwycięzcą!”
Jednak, jest jeszcze taki aspekt, że mogą „wyczerpać się baterie”. Niby wszystko idzie, ale następuje spowolnienie, ktoś nam rzuca kłody pod nogi albo na drodze staje choroba. To się zawsze może zdarzyć, nie wszystko zależy tylko od nas i wtedy może nam ten zapał, pomimo szczerej chęci trochę siąść.
Dlatego w jednej, drugiej czy trzeciej teorii bardzo przydaje się praktyczne ułożenie procesu, zobaczenie go (lub nawet wizualizowanie), ustalenie kolejnych kroków, następnych działań.
Właśnie po to jest coach, który nie zrobi tego za ciebie tylko stanie się Twoim lustrem, w którym zobaczysz, jaka jest w Tobie siła, by zrealizować to, co sobie założyłeś. I pamiętaj, że mówcę motywacyjnego motywuje jego siła i jego przekonanie, a nie Twoja, więc jeśli on tym zaraża to na krótko. Coach daje Ci możliwość zobaczenia, czego naprawdę chcesz, a wtedy cała moc jest z Tobą.